Mam kilka uwag: dlaczego łączymy administrację publiczną, która jest formą zatrudnienia, z politykami, którzy są wybierani do sprawowania władzy? To dwie zupełnie różne grupy. Jedynym, co je łączy, jest fakt, że ich wynagrodzenia pochodzą ze środków publicznych. Cała reszta to odmienna rzeczywistość.
Od polityków nie wymaga się specjalistycznych kompetencji z zakresu ekonomii czy prawa – ich zadaniem jest reprezentowanie głosu wyborców. To rodzaj plebiscytu, w którym głównym narzędziem jest głos, a niekiedy także propaganda. Urzędnik natomiast to element aparatu biurokratycznego, od którego oczekuje się konkretnych kwalifikacji i kompetencji. Owszem, zdarza się, że niektóre stanowiska mają charakter polityczny – to specyfika demokracji – ale nawet wtedy ma to pewne uzasadnienie: wybrani politycy chcą mieć pewność, że zarządzanie na określonym szczeblu będzie spójne z ich wizją.
Można mieć do tego zastrzeżenia, ale warto dostrzec też pozytyw, politycy powierzają odpowiedzialność ludziom, którym ufają, co może sprzyjać koordynacji i spójności działań. Z drugiej strony istnieje ryzyko upolitycznienia administracji. To pokazuje, że problem jest złożony – dlatego nie rozumiem, dlaczego w analizowanym tekście obie te sfery zostały wrzucone do jednego worka.
„Naszym sposobem na przeciwdziałanie rozkładowi demokracji jest budowa demokratycznych kadr państwowych…”
Nie bardzo rozumiem, co to właściwie ma wspólnego z demokracją. Budowa demokracji to nie proces tworzenia nowej biurokracji złożonej z dobrze wykształconych ludzi z uprzywilejowanych środowisk. To raczej projekt kastowy niż demokratyczny.
„...które już na bardzo wczesnym etapie kariery wykazują wysoki potencjał przywódczy i szczerą motywację prospołeczną…”
To również budzi wątpliwości. Czy jeśli ktoś przejawia określone cechy, należy go od razu „namaszczać” na przyszłego lidera lub urzędnika? Taki sposób myślenia przypomina raczej system kastowy niż inkluzyjny. Z badań wiemy, że osoby z zamożniejszych rodzin i z lepszym zapleczem edukacyjnym częściej osiągają sukces – czyli w praktyce proponujecie promowanie tych, którzy i tak mają łatwiej.
Czytając te postulaty, odnoszę wrażenie, że budujecie system technokratyczny i formujecie nową kastę intelektualnych elit. Kiedyś takie podejście nazywano antyegalitarnym, dziś powiedzielibyśmy, że jest to antyinkluzyjne w kontekście demokracji. Może więc warto przedefiniować swoje cele i odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie: czy zmierzacie ku rzeczywistej demokratyzacji, czy raczej ku restauracji hierarchicznego porządku społecznego?
Czy to propozycja wewnętrznej zmiany, czy może powrót do ideału burżuazyjnych elit – jak z marzeń Ziemkiewicza?
Dziękujemy za komentarz i zaproszenie do polemiki. Zgadzamy się, że polityka i administracja to dwa różne—acz zbieżne—światy. Oprócz sposobu wynagrodzenia łączy je jednak wspólna odpowiedzialność za dobro publiczne. Dlatego patrzymy na nie obie jako na ciągłość przywództwa państwowego, w której politycy i urzędnicy, zachowując swoje role, lepiej rozumieją nawzajem swoje perspektywy i ograniczenia.
Rozumiemy obawy przed upolitycznieniem. Pragniemy polityk, które chronią neutralność administracji i służby cywilnej przed partyjnym zawłaszczeniem. Nie zakładamy, że uczestnicy zrywów na starcie będą wiedzieli którą drogę służby publicznej wybrać. Nasz program przybliża zarówno ścieżkę urzędniczą jak i polityczną, zachęcając do dialogu między nimi. Ponadto, gości dobieramy rotacyjnie i pluralistycznie, tak aby żadna opcja nie dominowała.
Nasza teoria zmiany nie polega na budowaniu nowej kasty, ale odwrotnie, na obniżeniu progu wejścia do służby publicznej. Rekrutację prowadzimy zarówno w mniejszych miastach jak i w metropoliach, przede wszystkim na polskich uczelniach, a koszty uczestnictwa są w pełni pokrywane. Kluczowym kryterium pozostaje motywacja prospołeczna potwierdzona w praktyce.
Wierzymy, że zamiast—jak piszesz—„od razu namaszczać” na przyszłego lidera lub urzędnika, warto wyciągać rękę do osób zainteresowanych ścieżką służby państwu. Także tych, których zniechęcają progi socjoekonomiczne.
Niemniej nie jesteśmy naiwni. Motywacja potwierdzona w praktyce nieraz wiąże się z przywilejem pozwolenia sobie na działalność pozazarobkową. Nie stosujemy sztywnych ram mierzących wszystkich kandydatów jedną miarą. Aplikację oceniamy całościowo. Nie wyrównamy wszystkich szans, ale dołożymy swoją cegiełkę.
Raz jeszcze dziękujemy za komentarz. Cenimy krytyczne spojrzenie, bo pomaga nam pilnować, by inkluzywność nie pozostała tylko deklaracją. Wierzymy, że tylko wspólny wysiłek wielu środowisk pozwoli zbudować otwartą, odporną i profesjonalną służbę publiczną.
Mam kilka uwag: dlaczego łączymy administrację publiczną, która jest formą zatrudnienia, z politykami, którzy są wybierani do sprawowania władzy? To dwie zupełnie różne grupy. Jedynym, co je łączy, jest fakt, że ich wynagrodzenia pochodzą ze środków publicznych. Cała reszta to odmienna rzeczywistość.
Od polityków nie wymaga się specjalistycznych kompetencji z zakresu ekonomii czy prawa – ich zadaniem jest reprezentowanie głosu wyborców. To rodzaj plebiscytu, w którym głównym narzędziem jest głos, a niekiedy także propaganda. Urzędnik natomiast to element aparatu biurokratycznego, od którego oczekuje się konkretnych kwalifikacji i kompetencji. Owszem, zdarza się, że niektóre stanowiska mają charakter polityczny – to specyfika demokracji – ale nawet wtedy ma to pewne uzasadnienie: wybrani politycy chcą mieć pewność, że zarządzanie na określonym szczeblu będzie spójne z ich wizją.
Można mieć do tego zastrzeżenia, ale warto dostrzec też pozytyw, politycy powierzają odpowiedzialność ludziom, którym ufają, co może sprzyjać koordynacji i spójności działań. Z drugiej strony istnieje ryzyko upolitycznienia administracji. To pokazuje, że problem jest złożony – dlatego nie rozumiem, dlaczego w analizowanym tekście obie te sfery zostały wrzucone do jednego worka.
„Naszym sposobem na przeciwdziałanie rozkładowi demokracji jest budowa demokratycznych kadr państwowych…”
Nie bardzo rozumiem, co to właściwie ma wspólnego z demokracją. Budowa demokracji to nie proces tworzenia nowej biurokracji złożonej z dobrze wykształconych ludzi z uprzywilejowanych środowisk. To raczej projekt kastowy niż demokratyczny.
„...które już na bardzo wczesnym etapie kariery wykazują wysoki potencjał przywódczy i szczerą motywację prospołeczną…”
To również budzi wątpliwości. Czy jeśli ktoś przejawia określone cechy, należy go od razu „namaszczać” na przyszłego lidera lub urzędnika? Taki sposób myślenia przypomina raczej system kastowy niż inkluzyjny. Z badań wiemy, że osoby z zamożniejszych rodzin i z lepszym zapleczem edukacyjnym częściej osiągają sukces – czyli w praktyce proponujecie promowanie tych, którzy i tak mają łatwiej.
Czytając te postulaty, odnoszę wrażenie, że budujecie system technokratyczny i formujecie nową kastę intelektualnych elit. Kiedyś takie podejście nazywano antyegalitarnym, dziś powiedzielibyśmy, że jest to antyinkluzyjne w kontekście demokracji. Może więc warto przedefiniować swoje cele i odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie: czy zmierzacie ku rzeczywistej demokratyzacji, czy raczej ku restauracji hierarchicznego porządku społecznego?
Czy to propozycja wewnętrznej zmiany, czy może powrót do ideału burżuazyjnych elit – jak z marzeń Ziemkiewicza?
Dziękujemy za komentarz i zaproszenie do polemiki. Zgadzamy się, że polityka i administracja to dwa różne—acz zbieżne—światy. Oprócz sposobu wynagrodzenia łączy je jednak wspólna odpowiedzialność za dobro publiczne. Dlatego patrzymy na nie obie jako na ciągłość przywództwa państwowego, w której politycy i urzędnicy, zachowując swoje role, lepiej rozumieją nawzajem swoje perspektywy i ograniczenia.
Rozumiemy obawy przed upolitycznieniem. Pragniemy polityk, które chronią neutralność administracji i służby cywilnej przed partyjnym zawłaszczeniem. Nie zakładamy, że uczestnicy zrywów na starcie będą wiedzieli którą drogę służby publicznej wybrać. Nasz program przybliża zarówno ścieżkę urzędniczą jak i polityczną, zachęcając do dialogu między nimi. Ponadto, gości dobieramy rotacyjnie i pluralistycznie, tak aby żadna opcja nie dominowała.
Nasza teoria zmiany nie polega na budowaniu nowej kasty, ale odwrotnie, na obniżeniu progu wejścia do służby publicznej. Rekrutację prowadzimy zarówno w mniejszych miastach jak i w metropoliach, przede wszystkim na polskich uczelniach, a koszty uczestnictwa są w pełni pokrywane. Kluczowym kryterium pozostaje motywacja prospołeczna potwierdzona w praktyce.
Wierzymy, że zamiast—jak piszesz—„od razu namaszczać” na przyszłego lidera lub urzędnika, warto wyciągać rękę do osób zainteresowanych ścieżką służby państwu. Także tych, których zniechęcają progi socjoekonomiczne.
Niemniej nie jesteśmy naiwni. Motywacja potwierdzona w praktyce nieraz wiąże się z przywilejem pozwolenia sobie na działalność pozazarobkową. Nie stosujemy sztywnych ram mierzących wszystkich kandydatów jedną miarą. Aplikację oceniamy całościowo. Nie wyrównamy wszystkich szans, ale dołożymy swoją cegiełkę.
Raz jeszcze dziękujemy za komentarz. Cenimy krytyczne spojrzenie, bo pomaga nam pilnować, by inkluzywność nie pozostała tylko deklaracją. Wierzymy, że tylko wspólny wysiłek wielu środowisk pozwoli zbudować otwartą, odporną i profesjonalną służbę publiczną.